Dziś natchnęło mnie na post o tuszach. Nie muszę używać podkładu, czy cieni do powiek – bez tego mogę przeżyć, ale bez tuszu na rzęsach prawie nigdy się nie pokazuje. Próbowałam już wielu i co chwilę kupuję jakiś nowy szukając jak najlepszego, ale dziś pokażę kilka z mojej niewielkiej kolekcji wartych lub mnie wartych uwagi.
Zacznijmy może od mojego nr 1. Chcąc nie chcąc jest to tusz z Oriflame –
dostałam go kiedyś (w sumie przez przypadek) i do dziś się z nim nie
rozstaję. Nie lubię grubych szczoteczek , a ta jest dla mnie idealna,
poza tym daje efekt dłuższych i pogrubionych rzęs! Mimo, że próbowałam
już wielu innych – za każdym razem do niego wracam.
Loreal Mega Volume Collagene 24 kupiłam, bo jakaś dziewczyna kiedyś polecała na swoim blogu i chciałam wypróbować. No cóż w sumie nie różni się niczym od Million Lashes i oba są dość dobre - widać efekty, nie robią grudek i nie sklejają rzęs, ale najlepiej wyglądają przy 2-3 warstwach.
Tusz z Sephory w ogóle nie spełnił moich oczekiwań - jedyne co mi się w nim podoba to szczoteczka. Słabo widoczny i skleja rzęsy, więc prawie wcale go nie używam. Już wolę tusz Astor Calligraphy - mimo, że wiele osób ma o nim negatywne zdanie. To jest mój pierwszy tusz z tego typu grzebykiem, ale dobrze mi się go nakładało.
Warto też wspomnieć o tuszu Wibo - kupiłam go jak w Rossmannie była promocja na -40% na kosmetyki do makijażu i dałam za niego jakieś 6zł i jak na swoją cenę jest na prawdę dobry i ma cieniutką szczoteczkę.
A jaka jest wasza ulubiona mascara? Co możecie mi polecić? Miałyście którąś z tych? ;)